Wdech, wydech, wdech, wydech. Odziany w trzy warstwy ubrań mężczyzna starał się uspokoić oddech. Nic dziwnego, że się denerwuje – właśnie trwa jeden z najważniejszych momentów jego życia. Nie tylko jego – jest jednym z kilkudziesięciu dusz, które zebrały się dziś, by dzielić z nim swój los. Ustawieni w cztery doskonale równe szeregi, czekają na swoją kolej. W końcu słyszy upragnione słowa – zostaje wywołany przez oficera. Zdejmuje z ramienia drzewiec, prostuje rękę i uderza halabardą w bruk. Puszcza, dopiero gdy poczuje, iż towarzysz z prawej pewnie chwyci broń. Ostatni wdech, występuje z szeregu i maszeruje ku miejscu przeznaczenia. Maszeruje najlepiej jak potrafi, wychylając ramiona tak daleko, jak daleko pozwala na to pancerz. W końcu dociera do celu. Staje na baczność przed przełożonymi, których wyróżniają biały i purpurowy pióropusz na hełmie. Od maszerującego oddziela ich opuszczony do poziomu sztandar, trzymany przez stojący po lewo poczet. Jedno spojrzenie na trzymane przez asystę sztandarowego potężne, dwuręczne miecze, by poziom skupienia osiągnął szczyt. Zaraz po zatrzymaniu się słyszy właściwą komendę, pewnym ruchem kładzie lewą rękę na sztandarze, a prawą unosi do pozycji przypominającej L. Prostuje trzy palce prawej dłoni, po czym wykrzykuje słowa przysięgi. Gdy skończy, padają komendy pozwalające mu wrócić do szeregu. Maszerując, słyszy echo swoich słów odbijające się pośród murów. Łączy się z dźwiękiem marszu jego i jego nowych braci oraz cichymi strzałami fleszów. Całość zostaje uniesiona przez wiatr. W przerwach pomiędzy kolejnymi przysięgami wciąż słychać głosy. Być może to poprzednie pokolenia gwardzistów, którzy powierzyli swe życia służbie? Być może niezmienne słowa przysięgi pozwalają odzywać się tym, którzy polegli w tej służbie przed pięcioma wiekami? Jeśli tak, to co roku 6 maja do apelu wśród komnat Watykanu stają tysiące dusz.
Gwardia Szwajcarska swoje początki datuje na 1506 rok, kiedy to pierwszy zaciąg szwajcarskich najemników dokonał, za sowitą opłatą, papież Juliusz II. Choć z początku ich rola nie różniła się nijak od służby w innych szwajcarskich grupach najemniczych, których pełno było wówczas w Europie (było to dość modne na królewskich dworach), tak dość szybko służba w obronie Ojca Świętego zyskała wymiar duchowy – gwardziści widzieli w tym sposób na służbę Bogu. Przez dwie dekady stworzono kodeks tradycji i zwyczajów, których uczono kolejnych chętnych do służby górali.
Dały one o sobie znać w największym dniu próby. W 1527 roku, w ramach tzw. Wojen włoskich pomiędzy Karolem V (królem Hiszpanii i Cesarzem Niemiec), a Franciszkiem I (królem Francji) i jego sojusznikami (między innymi Państwem Kościelnym), wojska tego pierwszego weszły na ziemię papieskie. Klemens VII próbował negocjacji i wytargował z Karolem umowę o nieagresji, na mocy której wojska cesarskie miały ominąć Rzym (zapłacono za to ponad 60 tys. Dukatów). Jednakże, gdy o ugodzie dowiedzieli się szeregowi w armii Karola zagrozili powszechnym buntem, jeśli nie dane im będzie „odwiedzić” papieskiej stolicy – liczyli na możliwość grabieży miasta, którą uważali za znacznie bardziej opłacalną, niż obiecana kwota. Złamano ugodę i zbrojna masa pod mury miasta nad Tybrem. Ponownie podjęto negocjację, jednak te zerwano, częściowo dlatego, że oblegani zrazili się złamaniem umowy za pierwszym razem, a częściowo wpływ na to miała agresywna postawa najemników, zwłaszcza niemieckich, którzy zapowiadali iż nie uznają ich wyników.
Pierwszy szturm Rzymu rozpoczął się rankiem 6 maja. Miasta broniła garstka mieszkańców i żołnierzy, którzy byli dominowani przez napastników liczebnością i doświadczeniem. Tym większym szokiem była wiadomość, że podczas ataku zastrzelony został jego dowódca – Karol Burbon. Zdezorientowana armia cofnęła się, jednak niedługo później pełną mocą rzuciła się na mury. Obrona była niemożliwa – 20 tys. Zbrojnych przelało się przez mury, łamiąc napotkany opór. Następnie rozlali się po ulicach Rzymu, paląc, grabiąc, gwałcąc i mordując. Wielu ruszyło też zorganizowanie prosto do Bazyliki św. Piotra mając zamiar dopaść papieża. Przodowali im niemieccy protestanci, którzy w swoich ojczyznach narośli nienawiścią religijną, którą powoli rozpalała się chrześcijańska Europa. Możliwość zdjęcia przywódcy katolików była bezcenna.
Ojciec święty jednak nie chciał opuszczać wiernych, z którymi modlił się w bazylice o cud. Jako, że ten nie nadchodził, gwardia pod wodzą Kaspara Röista ruszyła na pozycję. Gdy do bazyliki dotarła wieść, że wróg pędzi prosto na nich, papieża natychmiast ewakuowano. Jednak napastnicy byli już bardzo blisko – gwardziści wiedzieli, że muszą kupić jak najwięcej czasu swojemu patronowi. Kaspar zawczasu podzielił ludzi na oddziały i przydzielił ich do najwęższych korytarzy, gdzie przewaga liczebna wroga byłaby jakkolwiek niwelowana. Ich wyposażenie pozwalało im na skuteczną obronę – śmiercionośne halabardy, połączenie siekiery i piki, oraz krótkie miecze doskonale nadawały się do zatrzymywania żywej fali w ciasnocie. Wparci przez niedobitków z murów, starli się z wrogiem gdy papież modlił się jeszcze w kaplicy. Pierwszej z nich, zgrupowanej przy Cmentarzu Krzyżackim, przewodził sam Kaspar. Szwajcarzy i Rzymianie bili się bohatersko, siekąc, kłując i gryząc. Jednak czego nie mogły dokonać miecze, siekiery i pięści, dokonywały arkebuzy. Ciężko ranny Kaspar padł na ziemię wśród swoich ludzi, jednak zdołał się podnieść i dotrzeć do swego domu. Niestety, został znaleziony i zaszlachtowany na oczach swojej żony. W krwawym boju, jak ich dowódca, poległo 147 ze 189 gwardzistów. Pozostałych 42, związanych rozkazem dowódcy, zdołało bezpiecznie ewakuować papieża do Zamku Św. Anioła (pierwotnie grobowca cesarza Hadriana), w którym ojciec święty był bezpieczny przed pościgiem i mógł z przerażeniem obserwować, jak kolejne 8 dni barbarzyńsko plądrowane jest miasto.
Gwardia została tymczasowo rozwiązana ze względu na straty, jednak odtworzona w 1548 i od tamtego czasu (z kilkoma przerwami) służy jako pierwsza linia obrony przywódcy Kościoła Katolickiego przed wszelkimi zagrożeniami.