Życie studenta renomowanych uczelni nigdy nie było proste, tym bardziej w XIX wieku – zdarzały się dni lepsze i gorsze, gdyż przewrotny los uwielbia bawić się z żywotami młodych. Jednak nawet najczarniejsze dni na uniwersytecie Harvarda nie mogły równać się z tym, co spotkało całą załogę uniwersytetu i tysiące innych amerykańskich obywateli 19 maja 1780 roku. Bo choć student to zwierz twardy, przebiegły i gotowy niemal na wszystko, to gdy świat przypomina biblijną apokalipsę nawet on może się załamać.
Wydarzenie znane jako New England’s Dark Day jest niewątpliwie wyjątkowym. Owy Dzień Ciemności, który nastąpił 19 maja i trwał nieco ponad półtorej doby, ale i dziś doprowadziłoby niejednego do gęsiej skóry. Otóż po kilku dniach widocznej anomalii pogodowej, kiedy to słońce nawet w zenicie utrzymywało krwisto czerwoną barwę, a niebo było chorobliwie żółte, nagle 19 maja dzień dosłownie zgasł. Nad terytorium o powierzchni kilkukrotnie większej od Polski stopniowo nastawał mrok, aż do niemal pełnego zaciemnienia, które wymagało zapalania lamp i świec, by dostrzec cokolwiek. W powietrzu było czuć spaleniznę (co bardziej przerażeni mówili też o siarce), zaś z nieba padał czarny deszcz.
To widowisko, uzupełnione o wyjące w panice zwierzęta, było przygnębiającym spektaklem. Spotkał się on oczywiście z adekwatną ludzką paniką, zwłaszcza wśród osób głęboko wierzących, którzy widzieli w tym prolog Sądu Ostatecznego. Nie wszyscy jednak poddali się panice. Godzina przypadająca na szczyt zaciemnienia przypadła w trakcie obrad legislatury stanowej stanowej stanu Connecticut. Panowie delegowani, w pełni zrozumiale, zaczęli trwożyć się na widok za oknem, zastanawiając się czy nie przerwać zebrania i wrócić do swych domów. Wówczas to wystąpił przed nich członek rady, Abraham Davenport, stwierdzając:
Jestem przeciwny odroczeniu [obrad]. Niezależnie od tego, czy dzień sądu nadchodzi, czy też nie. Jeśli nie, to nie ma powodu do odroczenia; jeśli tak, wolę być zastanym podczas wypełniania moich obowiązków. Życzę więc sobie, by wniesiono świece.
Jego opanowanie i chęć wypełniania swoich obowiązków do końca tak zainspirowała resztę członków legislatury, iż przy sztucznym świetle kontynuowali obrady bez przeszkód. Zjawisko powoli ustępowało, choć dwie noce Amerykanie i Kanadyjczycy w rejonach rzeki Nowej Anglii i Quebecku musieli przetrwać bez pocieszającego światła gwiazd. Gdy zjawisko ustąpiło po kilkudziesięciu godzinach, ogromne przestrzenie pokryte były kilkocentymetrową warstwą pyłu i sadzy.
Dziś uważa się, iż wydarzenie miało podłoże w pełni naturalne – gdzieś w ostępach Kanady musiało dojść do ogromnego pożaru lasu, który wyprodukował gargantuicznych wielkości chmurę dymu. Te wraz z chmurami deszczowymi, niesione silnym wiatrem, rozpostarły zasłonę mroku nad terytorium od Ottawy po Atlantyk i od Nowego Brunszwiku po New Jersey. Pamięć po tym pozostała nie tylko w kulturze (dzielnemu urzędnikowi poświęcono pomnik), ale również w przyrodzie – drzewa nad Rzeką Św. Wawrzyńca do dziś mają ukryte w słojach pasmo pyłu z tamtych mrocznych dni.