żółty
-
Najnowsze wpisy
Najnowsze komentarze
- Pan WordPress o Witaj, świecie!
Archiwa
Kategorie
Meta
15 maja 1905 roku założono kolejowe miasteczko Las Vegas. Dzięki korzystnej koniunkturze administracyjnej (w pobliżu powstała tama Hoovera oraz obiekty programu Manhattan) oraz rozlicznym inwestycjom ludzi jak Howard Hughes i Steve Wynn, którzy ściągnęli do miasta przemysł filmowy, rozrywkowy i hazardowy. W zaledwie sto lat podrzędna mieścina na zachodzie Stanów Zjednoczonych zamieniła się w jedno z najbardziej rozpoznawalnych miast, którego odwiedziny są niemal niezbędne dla wielu wycieczek i turystów odkrywających USA.
Starszy mężczyzna ostrożnie podszedł do kierowcy autobusu i, gdy pojazd stanął na przystanku, z uśmiechem pożegnał się z nim, po czym zszedł na chodnik. Gdy zamknęły się za nim drzwi, staruszek powoli odwrócił się i ruszył ku swemu domowi. Krocząc powoli, rozmyślał nad tym jak ciepła potrafi być argentyńska wiosna. Z zamyślenia wyrwał go młody mężczyzna, który zbliżał się do niego, od kiedy siwiejący pan pojawił się na przystanku. „Chwileczkę, proszę Pana” wypowiedziane po hiszpańsku wystarczyło, by zatrzymać seniora. Gdy młodzian zbliżył się na odległość ramienia, wydarzenia nabrały tempa. Uśmiech z jego twarzy zniknął, zastąpiony wyćwiczonym chwytem, którym napastnik zaczął podduszać napadniętego. Po chwili z pobliskiej alejki z piskiem opon wyjechał samochód, który gwałtownie zahamował przy nich. Tylne drzwi otworzyły się, a siwiejący i wciąż zdezorientowany mężczyzna został brutalnie usadowiony na siedzeniu. Gdy tylko zamachowiec zamknął za sobą drzwi, auto popędziło w tylko sobie znanym kierunku. Uprowadzony półsłówkami mówił, że to jakaś pomyłka, ale na twarzach współpasażerów znajdował jedynie skupienie. Oraz pogardę, gdy ich spojrzenia spotykały się. Założyli mu worek na głowę, upewniając się, że nie będą delikatni. W ich mniemaniu porwany nie zasługiwał na żadne względy. Był dla nich aniołem śmierci i żywym symbolem największej tragedii, jaka spotkała ich lud. Nazywał się Adolf Eichman i właśnie wyruszał w drogę ku sprawiedliwości.
Polowanie na twórców Holocaustu rozpoczęło się zaraz po wojnie. Zapewne najbardziej zdeterminowane w tym celu były żydowskie organizacje podziemne. W ramach Hagany (hebr. „obrona”), działającej od lat organizacji podziemnej mającej bronić Żydów w Palestynie, stworzono specjalny oddział pod nazwą Gmul (hebr. Odpłata), którego głównym celem miało być odnalezienie i eliminacja zbrodniarzy. Jednostka działał w pełnej konspiracji, krążąc po Europie, zdobywając informacje na temat całej gamy celów, dokonując egzekucji i porywając podejrzanych. Gdy w 1948 roku powstało i przez kolejne lata zdołało utrzymać się państwo Izrael (pod wodzą Dawida Ben Guriona, jednej z nielicznych osób znających prawdę o Gmul), jego wywiad zasilili konspiratorzy i egzekutorzy z wielu organizacji podziemnych, w tym Gmul. Choć ich głównym zadaniem były działania wywiadowcze i obrona państwa, tak wciąż poszukiwano zbrodniarzy, którzy zaszyli się gdzieś na świecie. Dla Żydów była to sprawa osobista.
Jednym z poszukiwanych był SS-Obersturmbannführer Adolf Otto Eichmann. Urodzony w 1906 roku swoją „przygodę” ze zbrodniczą ideologią spod znaku wiatraczka rozpoczął w 1932 roku, gdy zapisał się do partii, a rok później wszedł w skład jednej z pierwszych jednostek SS. W 1934 roku wstąpił do SD, gdzie ambitnego i inteligentnego człowieka przydzielono do zadań rozpracowywania organizacji masońskich i tzw. sekcji żydowskiej. Zabrał się do zadań z wielkim zapałem – nawiał kontakt z wieloma ruchami syjonistycznymi, odwiedził Egipt, Wielkiego Muftiego Jerozolimy, konsultował się z logistykami, sprawdzał chęć i możliwości przesiedlania Żydów do Palestyny lub na Madagaskar (które uważał za najsensowniejszy sposób pozbycia się Żydów z Europy), wyraził również wolę nauczenia się hebrajskiego (na co nie zgodzili się jego przełożeni). Nie było w tym jednak żadnej „fascynacji” czy „ciekawości”, a jedynie „rozpoznanie celu” – Eichmann chciał zostać „specjalistą” do spraw żydowskich w SD, tak jak zabójca rozpoznaje swoje ofiary. Działał kiedy tylko nadała się okazja – odpowiadał za wykonanie ustaw norymberskich w Austrii, po Nocy Kryształowej organizował obławy, zmuszając Żydów do tragicznej ucieczki z terenów opanowanych przez Rzeszę. Współpracował z psychopatami jak Reinhard Heydrich, „udoskonalając” mechanizm deportacji (określano go jako „eksperta od przemieszczania populacji”).
Był aktywnym uczestnikiem konferencji w Wannsee, gdzie mianowano go szefem akcji wysiedleńczej. Opracowane wówczas i później „mechanizmy” wprowadzał w życie z typową dla siebie precyzją, nadzorując przesiedlenia w całej okupowanej Europie, także na Węgrzech, które zostały zajęte przez Rzesze w 1944 roku. Wobec upadku Rzeszy, Eichmann zdołał ukryć swoją rodzinę i przez 5 lat żył dość spokojnie w Europie. Gdy alianckie służby złapały trop, były SS-man umknął z rodziną do Argentyny, poza zasięg wrogich wywiadów. Tak się przynajmniej zdawało.
W 1956 w Argentynie przypadkowo doszło do spotkania córki ocalałego z obozu śmierci Lotara Hermanna z synem Eichmanna. Dziewczyna poinformowała o tym mieszkającego we Frankfurcie ojca, ten zaś swojego znajomego, prokuratora generalnego Fritza Bauera. W 1957 prokurator informuje o tym Mossad, który w 1960 uzyskuje pewność co do miejsca pobytu i identyfikacji całej rodziny Eichmannów. Izraelski wywiad i kontrwywiad (Mossad i Shin Bet) przerzuciły na przełomie kwietnia i maja do Buenos Aires zespół pod dowództwem Rafiego Eitana, który miał pochwycić cel. Akcja z 11 maja 1960, pod dowództwem Piotra Malkina, udała się w pełni, udało się umknąć służbom Argentyny.
9 dniach przesłuchań i uzyskaniu potwierdzenia od porwanego jego tożsamości (prowokacyjnie podawano wyższy numer partyjny, 45381 zamiast 45326, niż posiadał Eichmann, czego dumny i pedantyczny SS-man nie mógł znieść i podał swój prawdziwy numer) więźnia przewieziono do Izraela. 11 kwietnia 1961 roku rozpoczął się historyczny proces zbrodniarza, w trakcie którego Adolf nie okazał skruchy czy stwierdzenia, że zrobił coś złego. Został uznany zbrodni ludobójstwa, skazany na śmierć i powieszony w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1962 roku. Jego ciało skremowano i rozrzucono nad wodami międzynarodowymi.
Na łąkach kaczeńce, a na niebie wiatr, a my na wojence oglądamy świat. Na łąki wrócimy, tylko załatwimy parę ważnych spraw. Może nie ci sami, wrócimy do mamy i do szkolnych ław.
Deszcze niespokojne potargały sad, a my na tej wojnie ładnych parę lat. Do domu wrócimy, w piecu napalimy, nakarmimy psa. Przed nocą zdążymy, tylko zwyciężymy, bo to ważna gra!
Na niebie obłoki, po wsiach pełno bzu, gdzież ten świat daleki, pełen dobrych snów! Powrócimy wierni my czterej pancerni, „Rudy” i nasz pies. My czterej pancerni powrócimy wierni, po wiosenny bez!
„Ballada o Pancernych”, utwór Edmunda Fettinga, będąc samą w sobie bardzo melodyjnym i melancholijnym utworem, w Polsce pamiętana jest przede wszystkim jako piosenka rozpoczynająca i przenikająca wszystkie odcinki jednego z najsłynniejszych polskich seriali – „Czterej Pancerni i Pies”. Kręcony pod reżyserskim nadzorem Konrada Nałęckiego w latach 1966-1970 stał się, na skromne, demoludowe warunki, prawdziwym hitem, który do dziś wspominany jest ciepło w wielu polskich domach, a który swoją premierę miał 9 maja 1966 roku.
Fabuła została oparta na powieści Janusza Przymanowskiego, którego to obsadzono w roli scenarzysty na planie filmowym. Historia serialowa podzielona została na 3 serie i została rozszerzona względem literackiego oryginału o dodatkowe wątki (chociażby historia kapitana Pawłowa), składając się ostatecznie na 21 odcinków. Historia, całkowicie fikcyjna, była luźno inspirowana wydarzeniami historycznymi i szlakiem bojowym 1 Brygady Pancernej (1943-1945), mając na celu przede wszystkim pokazanie niezbitego męstwa i braterstwa sił radzieckich, niemal na każdym kroku przerysowując rzeczywistość i kreując wizję sympatycznych sowietów (nie bez powodu nawet w polskiej załodze znalazł się wąsaty Gruzin). Nie pomagały temu rekwizyty i wykorzystane pojazdy oraz broń, z których na swoim miejscu znajdował się chyba jedynie sławny „Rudy”, a i on nie uniknął błędów poznawczych – T-34/85 zaczął być produkowany i wdrażany do linii w 1944 roku, ale nasi bohaterowie pędzą na tej maszynie już rok wcześniej.
Niezgodności historyczne, braki w scenografii oraz naciąganą fabułę ratowali jednak aktorzy – w serialu swoje bezsprzecznie wybitne role odegrali tacy polscy aktorzy jak Roman Wilhelmi, Franciszek Pieczka, Janusz Gajos, Włodzimierz Press, Wiesław Gołas oraz Witold Pyrkosz. To właśnie ich kreacje, to jak żywo i z jakim poświęceniem grali, a właściwie byli, swoje postacie zapewniło serialowi tak wielkie powodzenie i pewne miejsce w polskim kanonie serialowych legend. Jeśli zaś, jak do dziś utrzymują zwolennicy serialu, przymknie się oko na elementy historyczne i fabułę, a podejdzie do seansu jak do serialu przygodowego, tak można tu spokojnie znaleźć wiele przyjemnych odcinków.
Na przygodach załogi wychowały się całe pokolenia, a obsada, zwierzaki (bowiem rolę Szarika odgrywały aż 3 psy) oraz sam czołg zyskały miano celebrytów, także za granicą. Po serialu pozostało wiele pamiątek, z których chyba najważniejszą jest specjalistyczny wariant T-34/85 z odspawanymi fragmentami kadłuba i wieży, w którym kręcono kluczowe sceny serialu, a który stoi dziś w Muzeum Broni Pancernej w Poznaniu. Co ciekawe, pojawiły się kilkukrotnie pomysły przerobienia serialu i nagrania go od nowa, jednak koncepcja ta nie znalazła poparcia, będąc krytykowaną zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników oryginału. Ograniczono się więc do koloryzacji odcinków, której wyniki dostępne są w sieci.
Na zapleczu apteki, w przyzwoicie wyposażonej pracowni chemicznej, brodaty mężczyzna przysiadł w końcu na krześle i oparł się o stół. Był widocznie zmęczony. Na blacie można było dostrzec moździerz, liście, przyprawy, małe orzeszki, kilka dzbanków oraz notes, który właśnie otworzył właściciel. Wziął ołówek i w wierszu przy dacie „8 maja 1886 roku” zapisał nową mieszankę wraz z gramaturą. Ilość zapisanych stron wskazywała, że pracował intensywnie od dość dawna. Po upewnieniu się, że wszystkie dane są na swoim miejscu, zamknął zeszyt i odłożył go na bok, sięgając przy tym po kubek, w którym czekał przygotowany wywar. Zbliżył go do ust, jednak zamiast spróbować, powąchał. Zapach, bardzo delikatny, nie przeszkadzał, nie dominował ani nie był agresywny. Dobry znak. Jeszcze jedno spojrzenie na naczynie, po czym otoczone czarnym zarostem usta wzięły łyk. Miłe zaskoczenie – smak był bardzo przyzwoity, a po niedługiej chwili zaczął czuć odprężenie i poprawił mu się humor. Efekt był lepszy niż zakładał. John S. Pemberton wiedział, że właśnie odnalazł swój klucz do bogactwa i sławy.
Historia Coca-Coli jest nierozerwalnie związana z wynalazcą pierwszej mieszanki. Farmaceuta z Atlanty dokonał tego częściowo dzięki przeświadczeniu, że kokaina (od której uzależnił się w czasie swojej służby w wojnie secesyjnej) ma świetny wpływ na jego zdrowie i samopoczucie. Wobec tego próbował stworzyć napój, który będzie miał w sobie błogosławieństwa wesołych liści oraz będzie sprawiał przyjemność pijącemu. Uzupełnieniem dla liści okazały się orzechy kola. Choć pierwotnie chciał sprzedawać napój jako wino podobny (próbując skorzystać na ograniczeniach prohibicyjnych lat 80), ostatecznie przeszedł na napój oparty na mieszance i wodzie gazowanej. Pemberton sprzedawał napój jako zdrowy, leczący z nerwicy, impotencji, bólów głowy, poprawiający samopoczucie i skupienie.
W pierwszych latach „Coca-Cola” nie przynosiła oczekiwanych zysków, a wręcz była nierentowna. Pemberton okazał się dużo lepszym chemikiem, niż marketingowcem i biznesmanem. Zmarł w 1888 roku, nie doczekawszy się rozkwitu jego pomysłu. Jego syn, Charley, niestety również popadł w uzależnienie (od opium), przez co dość łatwo stracił panowanie nad nową jednostką prawną czyli „The Coca-Cola Company”. Władzę zdobył zaś rekin biznesu – Asa Candler. Jego prowadzenie było skuteczne i bezwzględne, a rosnąc popularność pozwoliła mu w 1893 roku zarejestrować Coca-Cole jako oficjalną markę.
W miarę rozrostu zasięgów i ilości zainteresowanych zmieniono skład na właściwy, który do dziś pozostaje ścisłą tajemnicą handlową (pewnym jest, że usunięto wyciąg z liści koki). Nim umarł (w 1919) Candler zbudował solidne fundamenty dla nowego giganta na rynku, między innymi znacznie ułatwiając jego dostępność – pozwalał na rozlewanie napoju do butelek po symbolicznych kwotach. Ryzyko opłaciło się – zyski w 1912 roku osiągnęły poziom 50 mln. Dolarów, a Coca-Cola powoli stawała się światowym hitem. Po śmierci Candlera baronami ulubionego gazowanego napoju Mikołaja została rodzina Woodruffów. Ci, będąc bankierami, dalej budowali potęgę marki, która po drugiej wojnie światowej stała się jednym z symboli potęgi USA, a przy tym jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek w historii. Coca-Cola stawała się lodołamaczem na odległe rynki (np. Rynek komunistycznych Chin) czy też wyzwalaczem kreatywności – niemożliwość otrzymywania dostaw napoju sprawiły, że w III Rzeszy stworzono jego zastępstwo – Fante (którą dziś produkuje „The Coca-Cola Company”).
Dziś rodzajów napoju jest już niemal kilkadziesiąt, płyn dostępny jest tak w puszkach, jak i butelkach, zatrudniając rzesze pracowników na całym świecie i przynosząc zyski liczone w miliardach dolarów.
7 maja 558 roku był dżdżystym dniem. Mieszkańcy Konstantynopola jak tylko mogli starali się unikać wychodzenia na zewnątrz, by uniknąć zmycia przez ścianę wody. Jednak poza wilgocią i rzekami z nieba nic nie wybijało się ponad normalny dzień. Jednak nagle, bez ostrzeżenia, ziemia zaczęła drżeć. Ludzie w przerażeniu przyglądali się jak pajęczyny pęknięć rozprzestrzeniają się po murach i drogach, zaś zwierzęta ryczą w panice. Całość tego pandemonium kończy się po mniej więcej trzech minutach, gdy świat wraca do ciszy, jakby natura udawała, że nic się nie stało. Ludzie wybiegali szybko z budynków, jakby zapominając o niebiańskim natrysku – trzeba było ocenić straty, a i mało kto chciał ryzykować zawalenie się sufitu na głowę. Straty były niewielkie i sytuacja zaczęła wracać do normy. Wtem miasto rozerwał straszliwy huk. Ku zaskoczeniu wszystkich nie był to ponowny wstrząs, lecz dźwięk dochodzący gdzieś z miasta. Mieszkańcy obracali się chaotycznie, próbując znaleźć źródło. W końcu orientowali się – zniknęła wielka kopuła. Hagia Sophia straciła swoją koronę.
Kościół Mądrości Bożej został powołany do życia już w 360 roku, jednak swoją właściwą światłość osiągnął w 537, za panowania cesarza Justyniana I Wielkiego, który odbudował przybytek po powstaniu Nike. Gargantuiczna jak na swoje czasy budowla budziła podziw i zazdrość całego świata, będąc miejscem docelowym pielgrzymek, katedrą patriarszą i miejscem bezpośrednio związanym z sercem Bizancjum, bowiem to w niej koronowano kolejnych cesarzy.
Niestety, budynek nawiedzały cyklicznie różne nieszczęścia – pożary, zawalenia czy kruszenie się fundamentów zdarzały się wielokrotnie na przestrzeni wieków. Zdecydowanie najstraszniejszym było tragiczne trzęsienie ziemi, w wyniku którego ogromna kopuła, wieńcząca cały projekt, zawaliła się do środka budynku. Jednak dzięki interwencji władz i pomocy mieszkańców, którzy widzieli w tym symbol miasta, element jego duszy. Nie był to niestety ostatni raz, kiedy kopuła runęła na wskutek działań tektonicznych.
Dzieje świątyni łączą się z dziejami miasta – gdy Konstantynopol uległ Turkom Osmańskim w 1453 roku, Wielki Kościół został zamieniony w Wielki Meczet. Nie zniszczyli jednak chrześcijańskich korzeni świątyni, a uszanowali je, zakrywając bezcenne mozaiki, by nie prowokować nikogo. W XVI wieku rozbudowali jeszcze świątynie o potężne murowane minarety, które są dziś nieodłącznym elementem wyglądu świątyni.