Wyobrażacie sobie żyć w mieście, które niemal codziennie zasnuwa się dymem, gdy z rozstępującej się ziemi buchają pióropusze pyłu i płonących odłamków, bowiem całe miasto leży na gigantycznych rozmiarów płonącej jaskini? Jeśli nie, to spokojnie – nie musicie. Takie miejsce istnieje i można je odwiedzić. Nazywa się Centralia i leży w Pensylwanii.
Narodziny Miasta Centralia
Miasteczko założone w 1841 roku było z początku spokojną wioską, znajdującą się pomiędzy Nowym Yorkiem, Waszyngtonem i Pittsburghiem. Jako, że nie leżał na żadnym większym szlaku, z początku utrzymywała się głównie z rolnictwa. Los jej mieszkańców odmienił się, gdy odkryto pod nią ogromne pokłady antracytu – najbardziej kalorycznej odmiany węgla kamiennego. Pierwsze kopalnie otworzono w 1856 roku. Przez kolejne lata Centralia stała się typową wioską górniczą. Niestety, wybuch I wojny światowej, odpływ młodych, a później kryzys światowy sprawił, że pomimo ogromnych bogactw złożonych pod miastem, musiano zamknąć wiele kopalni. Niestety, wielu ludzi na własną rękę i nielegalnie podejmowało wydobycie, co zakończyło się jedynie zawaleniem dużej części z opuszczonych tuneli. Miało mieć to fatalne skutki w przyszłości.
Jednakże wciąż trwało ograniczone wydobycie, które wzmogło się gdy władze miasta nabyły w 1950 roku prawa do całego dobra pod ziemią. Wchodząc w szóstą dekadę XX wieku wydawało się, że miasteczko będzie dalej prosperować, korzystając z dóbr natury. Wszystko miało zmienić się przez ludzki błąd.
Początek problemów
Nie jest jasnym jak doszło do tragedii. David Dekok, który zajął się opisaniem tematu, wskazuje że prawdopodobną przyczyną była chęć „uprzątnięcia” przed Dniem Pamięci wysypiska śmieci, które zlokalizowano w jednym z głębokich szybów. Podobnie jak w poprzednich latach (!) miano podpalić śmieci, po czym gasić popioły. Jednakże niedopatrzenie sprawiło, że ognia nie zduszono w pełni, a wysoka temperatura rozszczelniła skały, dzięki czemu ogień przedostał się do żył węgla, które zaczęły płonąć. Inne teorie wskazują na wyrzucanie popiołów z pieców na takie „wysypiska” czy też sugerują, że pewien pożar krążył pod ziemią od poprzedniego wypadku w 1932 roku. Oznaczałoby to, że przez 30 lat (właściwy pożar wybuchł pod Centralią 27 maja 1962 roku) ogień szukał pochłaniał pomniejsze grudki węgla, aż w końcu, niczym mistyczny Jormungand, dopełzł do właściwych pokładów.
Paradoksalnie, przez lata pożaru nie traktowano jak zagrożenie! Choć miasteczko powoli pustoszało, bowiem kolejne osoby nie chciały mieszkać na płonących podziemiach, tak dopiero na przełomie lat 70 i 80 problem zauważono. Podobno pierwszym odnotowanym problemem z jakim się spotkano była znacznie wyższa temperatura gruntu, która zagrażała chociażby podziemnym zbiornikom paliwa (które to miały rozgrzewać się do niemal 80° C. Dość powiedziano dopiero w 1981 roku, kiedy to pod bawiącymi się dziećmi dosłownie rozstąpiła się ziemia, z której buchnęły trujące opary tlenku węgla. Chłopiec, który wpadł w rozpadlinę przeżył tylko dzięki szybkiej pomocy swojego kuzyna.
Choć w 1981 roku Centralię zamieszkiwało przeszło 1000 osób, tak władze uznały że nie można już ryzykować – na działania związane z relokacją mieszkańców Kongres przeznaczył w 1983 roku ponad 42 miliony dolarów. Miasteczko opustoszało, a większość budynków zrównano z ziemią. Na próbę walki z ogromnym pożarem przeznaczono ponad 7 mln. Dolarów, jednak nawet zalanie wodą części jaskiń wodą nie dało odpowiednich wyników. Podziemny ogień przeżuwa ziemie na przestrzeni wielu akrów, a ze względu na rozmiary pokładów węgla oraz jego wysoką jakość pożar może trwać tam przez kolejne 250 lat. Gdy zaś rozpalona ziemia nie wytrzymuje i rozstępuje się, teren gdzie kiedyś było miasteczko zasnuwa się trującymi gazami. Dziś w tych okolicach mieszka 9 osób.
Miasteczko było naturalną scenerią z horroru, której potencjał dostrzegli Japończycy – rozbudowując wydarzenia o wątki paranormalne, a pozostawiając upiorność oryginalnego miasteczka powstała fabuła całej serii Silent Hill.